O mnie

Moje zdjęcie
kontakt: bellaiblizniaki@gmail.com

Google Website Translator Gadget

niedziela, 29 lipca 2012

Bielę, maluję, nie wypuszczam pędzla z rąk...

Kocham wakacje! Nie dlatego, że nie pracuję, bo przecież matka dzieciom pracuje zawsze, ale dlatego, że małżonek mój szanowny jest w domu. Jako przedstawiciel szkolnictwa ma dłuuuugie wakacje, a ja dzięki temu więcej wytchnienia przy bliźniakach. Mogę wtedy uskuteczniać wszystkie swoje pomysły dekoratorsko-wnętrzarskie:)
Ostatnio maluję, bielę, woskuję, shabbychicuję, a także przecieram, szlifuję i oddaję się temu z niekłamaną przyjemnością. Chodzę umazana farbą i jest mi z tym dobrze!



Dziś pod pędzel poszła szafka przedpokojowa, która powstała zimą. Drzwiczki zakupiłam w Castoramie, resztę dorobił zaprzyjaźniony stolarz zgodnie z moim projektem. Wreszcie ukryłam widok, który mnie wkurzał od dawna. Zawsze byłam dumna z siebie, że budując dom jako 27-letnia dziewczyna pomyslałam prawie o wszystkim. Jednak po jakimś czasie wyszło nieco usterek estetycznych i technicznych, których nie udało mi się uniknąć. No cóż... życie...
Jedną z nich było pozostawienie szafki z bezpiecznikami w przedpokoju zamiast np.: w kotłowni. Patrzyłam na nią i patrzyłam, zębiskami zgrzytałam... A już jak mój wzrok padał na cudnej urody gniazdko siłowe i zwoje kabli czekających na domofon, to iskry mi się sypały i dym z nozdrzy buchał. W końcu powiedziałam dość! I oto efekty mojej pracy:



Ale jeśli myślicie, że jestem gotowa pokazać Wam cały przedpokój, to cóż... rozczarujecie się Kochani:DDD. Wciąż jeszcze brakuje mi:
a) szafki pod to piekne lustro w stylu shaby, która ukryje niezliczone ilości obuwia pałętającego się po całym przedpokoju. Tu muszę dodatkowo przyznać się, że ramę do lustra zrobiłam w trakcie prowadzenia bloga, lecz nie wiedzieć czemu jeszcze nie obfotografowałam. I zdjęć "before" nie będzie...
b) efektowniejszego oświetlenia
c) podjęcia decyzji czy bielić ogromne drzwi wejściowe czy nie
d) wieszaków na ubrania, które są już prawie, prawie gotowe
e) i może jeszcze kilku drobiazgów, które wszyscy tak bardzo lubimy gromadzić ku uciesze pająków:)

Nie oznacza to jednak, że powstrzyma mnie to przed pochwaleniem się tym, co już jest. O nie, nie:) I bardzo proszę: jeszcze jedna fotka:


To szafa zdobyczna, na którą złożyli się goście weselni. Przyjechała z Francji, w kawałkach, z zapakowanymi starymi gwoździkami i drewnianymi bolcami do samodzielnego montażu. Niestety nie było instrukcji obrazkowej montażu, jak w znanym szwedzkim sklepie, ale daliśmy radę. I tak oto 100-kilogramowa dama mieszka z nami.

Z drobiazgów na razie tylko dwa ptaki, które znalazłam na targowisku w Kutnie, W zasadzie od dawna szukam dużych drewnianych gęsi. Marzą mi się takie dwie pasące się przy kominku lub przy oknie. Póki co w moje ręce wpada inne ptactwo. To chyba wodne: mewa i kaczka. Kaczuszkę pomalowałam na biało i przetarłam, a mewę tylko pobieliłam rozwodnioną farbą.



Uprzedzając Wasze pytania, od razu pokazuję czym maluję. Na zdjęciu farba biała, ale często dodaję do niej odrobinę magnolii, żeby nadać jej kolor śmietany. Sprawdziła mi się na krzesłach, o których pisałam tutaj. Jest bardzo wytrzymała, nie trzeba kończyć malowania lakierem, doskonale przylega do drewna i metalu. Jest warta swojej ceny, choć do najtańszych nie należy. Jeśli chodzi o narzędzia, to szafkę malowałam płaskim pędzlem i drugim maleńkim pędzelkiem, żeby dotrzeć do zakamarków. Od razu uprzedzam, że malowanie drzwiczek żaluzjowych to zajęcie dla cierpliwych. Nie polecam też bliźniaków wiszących u spodni.
Aha! Jeśli chcę, by widać było strukturę drewna, zawsze dodaję wody do farby. Osiągam wówczas efekt lazury, z widocznymi słojami.


Na koniec fragment dalszego przedpokoju, który jak wszystko u mnie jest PRAWIE  gotowy. To, co widać, to przecudne obrazki, które mają w sobie francuski "chic", a które pieczołowicie wyhaftowała dla mnie moja mama.



Na dzisiaj to tyle. Mam nadzieję, że wkrótce kolejne wieści na temat tego, co znowu zmaluję:) Pozdrawiam wszystkich, dziękuję za komentarze. Cieszę się, że jak znikam to pamiętacie i myślicie o mnie. To szalenie mobilizujące. Buziaki!

środa, 11 lipca 2012

Przeżyć budowę i nie zwariować.

  
Kto choć raz budował, remontował, ten wie, o czym mówię. A myślę, że niejeden/niejedna z nas doświadczyła tego zgiełku, chaosu, bałaganu i galimatiasu. Nie dziwcie się zatem, że nie było mnie czas jakiś w świecie blogowym. Najważniejsze, że prace są na ukończeniu, a ja jeszcze na wykończeniu nie jestem:)


  Przyjechało 17 (!!!) cięzarówek piasku, 330 metrów kostki brukowej, kilka ton cementu i wesoła ekipa Pana Romana. Trzeba przyznać, że robota szła nienajgorzej, wielkich strat w ludziach i sprzęcie nie było, nie licząc jednej dreny od studzienki z licznikami na wodę, która pękła pod ciężarem aut dostawczych i stłuczonego licznika.

  
Kierownik budowy (patrz zdjęcie wyżej) radził sobie znakomicie i nauczył się nowych słów: "kopa, kopa" czyli koparka to teraz jedno z ulubionych:). A rodzice w tym czasie, żeby nie stracić zmysłów, słuchali fokstrota popijając wino. Im większa jego ilość (wina, a nie fokstrota, oczywiście), tym świat stawał się piękniejszy, a trudy budowlane całkiem, całkiem do zniesienia:)

  
   Panie i Panowie.... przedstawiam Wam nowy nabytek mego M: cudny, stary patefon, zwany przez nas pieszczotliwie: świderfonkiem. Pan Mąż polował na to cacko miesiącami.... Oglądał setki rozmaitych grających pudeł.... Były lepsze i gorsze, tańsze i droższe.... Były chwile, że już, już całkiem blisko był podjęcia decyzji i coś stawało na przeskodzie. Raz Pani Żona na ten przykład stojąc Panu Mężowi nad głową krzyczała: nie licytuj, nie licytuj , czekaj, czekaj.... jeszcze chwilę.... nie pochopnie....i..... niestety okazja przeszła koło nosa..... Pan Mąż był wściekły co nie miara....




   Muszę przyznać, że frajdy mamy mnóstwo słuchając starych, trzeszczących płyt, zupełnie inaczej się odbiera taką muzykę. Jest coś magicznego w całej obsłudze takiego urządzenia. Wybierasz płytę..., z pietyzmem wyjmujesz ze starego opakowania, potem bierzesz do ręki korbkę. Trzeba odpowiednio wsunąć ją tak, by trafiła na właściwe miejsce i nakręcasz z wielkim wyczuciem i starannością, aby nie przekręcić sprężyny, bo jest to ponoć towar deficytowy. Unosisz delikatnie ramię z igłą i opuszczasz na płytę, ustawiasz "na ucho" obroty i możesz cieszyć sie muzyką....




  
   Ktoś, kto sprzedawał naszego świderka, zadał sobie wiele trudu, żeby cały mechanizm wyczyścić, nasmarować, poskładać do kupy, jednym słowem dopieścić. Widać było, że to pasjonat! Przysłał nam nawet szczegółową instrukcję i opis z własnoręcznie wykonanymi rysunkami. Dowiedzieliśmy się też od niego, że płyta gramofonowa była zabezpieczana odmianą żywicy naturalnej pozyskiwanej z wydzieliny owadów zwanych czerwcami, żyjącymi w Tajlandii i Indiach na drzewach szelakowych, stąd nazwa: płyta szelakowa. Ciekawe, nieprawdaż?

  


  Mam chęć ubrać się w strój z lat dwudziestych, założyć na włosy przepaskę z piórkiem, zasiąść w fotelu na tarasie i popijać dobrego drinka w rytm fokstrota lub z nostalgią i lekką melancholią upajać się ciepłym, letnim wieczorem przy dźwiękach swingu i jazzu z poprzedniej epoki. Kto wie, czy nie zajedzie po mnie limuzyna, jak po bohatera z filmu Woody Allena "O północy w Paryżu" i nie zabierze na przyjęcie z tamtych lat:)
Pozdrawiam Kochani wieczorowo:)

P.S. Możecie już posłuchać wraz ze mną skocznego fokstrota:) (ulubiona melodia moich chłopaków, wszystkich trzech). O TUTAJ właśnie.