O mnie

Moje zdjęcie
kontakt: bellaiblizniaki@gmail.com

Google Website Translator Gadget

poniedziałek, 26 marca 2012

Uwaga świetny blog!!! Można się uzależnić;)

Dziewczyny i chłopaki:) koniecznie zajrzyjcie do Sany!!! Blog świetny i literacko, i fotograficznie. Autorce nie brakuje poczucia humoru, dobrego smaku, może tylko trochę zapału do prowadzenia bloga:) Wesprzyjcie, zajrzyjcie, dodajcie do ulubionych, bo jak dziewczę się rozkręci, to będzie co czytać i oglądać.

Przyznam, że nie znam kobity w realu, ale jakoś tak zapałałam do niej wirtualna sympatią, że chcę żebyście i Wy ją poznali. Myślę, że słowa zachęty pomogą jej zostać z Nami:)

A od siebie powiem Wam tylko, że rozgrzebałam tyle prac na raz, że nie wiem czy w tym kwartale skończę choć jedną. Bliźniaki zasuwają jak szalone! Każdy w innym kierunku oczywista, a ja zapominam jak się nazywam:DDD. Widzę tylko czasem w lustrze od szafy jakąś babkę z obłędem w oczach przemykającą po domu. To chyba ja....:DD

 Buziole dla wszystkich podczytywaczy:) 

niedziela, 18 marca 2012

Wiosennie


Na wiosnę... tęsknię za kolorem...
Na wiosnę... jestem znów podlotkiem;)
Na wiosnę... jestem infantylna i romantyczna, a co?!
Na wiosnę... robię kolorowe dekoracje..

Na wiosnę... plotę trzy po trzy:)) i plotę wianki:)
To znaczy uplotłam JEDEN (!)



I choć wiem, że dziś jest 18, ja już jestem trzy dni dalej, bo dlaczego nie?!
NA WIOSNĘ LUBIĘ JAK JEST TAK, JAK CHCĘ:)) (ach ta skorpionia natura!!!)



Na wiosnę... wyciągam wszystkie nagromadzone SKARBY: pocięte sianko z koszyków upominkowych (tym oplotłam formę pod wianek; otulinę do rur pozostałą z budowy ( z tego powstała forma wianka), resztki z wiązanek (to cudo zielone, do którego przyczepiłam klamerki)


Na wiosnę daję się skusić na zakupy różności : klamerki z kwiatkami z filcu (fajowe, co?), słodziutkie serwetki, drewniany kalendarz i pudła w kolorach WIOSNY:)


Na wiosnę maluję na biało to, czego jeszcze nie pomalowałam. Dziś w biel ubrałam konewkę, którą dostałam kiedyś w prezencie.


Na wiosnę uwielbiam robić zdjęcia, bo światło czyni cuda, więc dzisiejszy post jest bardziej do oglądania niż czytania, bo nie mogę powstrzymać się od kolejnych fotek:)




Pozdrawiam Was wiosennie i mówię Wam :  KOLORY WIOSNY CZYNIĄ CUDA:) Otulcie się kolorami na wiosnę, kupcie kwiaty do wazonu (albo lepiej niech przyboczny facet to zrobi:)) uplećcie wianek i poczujcie się jak rozchichotane dziewczątka.

poniedziałek, 20 lutego 2012

Klamoty, śmieci rozmaite...

Wiosna jak na razie wyraźnie widoczna jest tylko na Waszych blogach:). Pojawiają się kwiaty, pastelowe kolory, wiosenne aranżacje. Pooglądałam sobie, nasyciłam oczy widokami i zdjęciami. Po czym wyjrzałam za okno... Biel, biel, śnieg sypie... Na szczęście niebo dziś błękitne i słonka też trochę wygląda zza chmur, więc nastrój optymistyczny mnie ogarnął i chęć na jakieś nowe aranżacje. Jak już się wzięłam za przegląd dekoracji i powyciągałam to i owo żeby okno swoje nieco odmienić, to naszły mnie przemyślenia nad rzeczami różnymi:)))

Klamoty, śmieci rozmaite, dla jednych cenne, dla drugich nic nie warte. Jedni wyrzucają na śmietnik, drudzy z tego śmietnika wygrzebują. Jedni zapominają, drudzy pieczołowicie chronią i stawiają na specjalnym miejscu. Jedni niszczą, drudzy nadają im nowe życie... Ja należę do grupy grzebaczy śmietnikowych:) Wygrzebuję, chronię, odnawiam i się nimi otaczam. Co więcej, ja się do nich przywiązuję! I dobrze mi z tym:)

I dziś na parapecie swego okna stawiam właśnie klamoty i śmieci rozmaite:) 

Maryjka, o której świat zapomniał, stareńka z historią jakąś zapewne, której już nie poznam... Wiem tylko, że pochodzi z Częstochowy, z ul. Św. Rocha 38 i ma numer 3. Na ulicy Rocha nie ma już tej pracowni (tak przynajmniej mówi mi internet) przestała istnieć dawno, dawno temu, więc Maryjka latek liczy pewnie z kilkadziesiąt. Nie wyobrażam już sobie mojego domu bez tej Maryjki.



Kolejna rzecz to klatka na ptaszka. Prawdziwa, nie z tych drogich, ozdobnych ze sklepu, które mogą być Twoje już za 100 czy 200 zł. Choć nie ukrywam, że wzdychałam do nich długo, oj długo:)) Ta, którą powiesiłam jest z pchlego targu. Stała zakurzona, brudna, udekorowana sztucznymi kwiatami z lat siedemdziesiątych. Kosztowała 10 albo 20 zł, nawet już nie pamiętam:) Klateczka jest zdobyczą z wyprawy na pchli targ w Kutnie, gdzie wyciągnęła mnie przyjaciółka i w zasadzie jest też jej własnością. (Kochana popatrz co z nią zrobiłam:))). W niedzielę naszło mnie na malowanie łóżek dla chłopaków i pod pędzel, a właściwie pod gąbkę poszła klateczka:)) Uważam, że prezentuje się doskonale i strasznie nie chcę mi się jej oddawać:)) Na szczęście przyjaciółka wyrozumiała na pewno pozwoli mi się nią nacieszyć:)



Wokół klatki rozpanoszyły się wiosenne ptaszyny, ćwierkają, że aż miło (za całe 3,50 za sztukę:D) i pojawiło się drzewko azaliowe, które dostałam od rodziców męża za zdany egzamin na uczelni. Nie mogę się doczekać, kiedy rozkwitnie i będzie można nacieszyć oczy biały kwieciem.


 I tak oto moje okno dostało nową szatę z klamotów niechcianych i zapomnianych, ale jakże pięknie potrafiących w dowód wdzięczności cieszyć oko. I to lubię, i to mi się podoba, kiedy mogę zrobić coś z niczego. Wiem też, że czasem narzekacie, że nie ma, że nie możecie znaleźć... Ja też nie znajduję takich cudów na co dzień, ale oczy zawsze mam szeroko otwarte:) I od czasu do czasu moja śmietnikowa mania zostaje nagrodzona:)
PS: bieżniczek, którego skrawek widać na zdjęciu powyżej też jest z klamociarni:)

A teraz szybciutko do bliźniaków, które już bardzo się niecierpliwią co ta mama pisze i pisze, niech idzie wreszcie się bawić!!!!



Pa, pa, całusy 102!!!



sobota, 11 lutego 2012

Maleńki domek księzniczki Fifi:)

Chcę Wam dziś przedstawić Fifulkę. Fifi zwana jest też "faworytą królewską"  (dla niewtajemniczonych: Królowa to ja;)), "trzecim bliźniakiem" (tak, wiem, że to niepoprawne), tudzież "kudłatym ścierwem" , co pozostawiam bez komentarza:)) Fifi pojawiła się u Nas w listopadzie 2010. Była przerażonym małym szczeniakiem, którego ktoś porzucił w pobliskim lesie, skazanym na zagładę. Wynędzniała, przerażona i zapchlona... Ja byłam w siódmym miesiącu ciąży, brzuch miałam wielkości dwóch arbuzów i ledwie się poruszałam na opuchniętych do nieprzyzwoitości nogach. Jednak wystarczyło jedno spojrzenie na tę kupkę nieszczęścia i wiedziałam, że to MIŁOŚĆ.


M zawsze, ze stoickim spokojem znosi wszystkie moje pomysły. Kiedy dzwonię z drugiego końca Polski i mówię, żeby kupił nową obróżkę i dwie nowe miski, rzeczowo pyta czy o obroża ma być zwykła czy przeciwpchłowa, kiedy dzwonię podczas ważnego zebrania z informacją, że mamy kozę na przechowanie, odpowiada: "tak, tak, rozumiem, postaram się być wcześniej z pracy". Generalnie dobry z niego chłop:) 
Tym razem jednak był nieprzejednany... "Czwarty pies! Dzieci w drodze! Kobieto oszalałaś! (Jak mówi "kobieto" to sprawa raczej jest poważna... Zapowiedział, że nie spojrzy na TO, nie dotknie TEGO i nie będzie się w żaden sposób się spoufalał... No cóż... Klamka zapadła... Trzeba było znaleźć psinie nowy dom...


Cóż było robić... znalazłam, przemiły dom, wspaniałych ludzi. Nowi właściciele mieli tylko jedną prośbę - chcieli wziąć psinę za miesiąc. Już po tygodniu widziałam jak M ukradkiem zaprzyjaźnia się z bezimienną sunią. Potem przyłapałam go jak szuka dla niej imienia w internecie...:) Aż w końcu stwierdził, że on to nigdzie psa nie będzie oddawał, bo pies (pies:)))  przyzwyczaił się już do Nas i do domu, on nie będzie mącił psu w głowie:) i pies to właściwie nazywa się Fifi:). I tak zostaliśmy posiadaczami czwartego psa w domu.

Fifulka spała gdzie popadnie: a to na kocyku, a to na jakiejś starej poduszce, a to z Luckiem. Kończyło się to zawsze zniszczeniem posłania doszczętnie. Nad posłaniem Lucka nieźle się musiała namęczyć: miało prawie 1,5 metra kwadratowego (!) W końcu gdy młode zęby przestały swędzieć zaczęłam się rozglądać za czymś na stałe. A że w międzyczasie Fifi została "faworytą królewską" :) chciałam żeby to było coś specjalnego.

Przypomniało mi się, że upchnęłam kiedyś na strychu starą walizkę, którą znalazłam na śmietniku (czego to ludzie nie wyrzucą!)  Niestety była paskudnie zaciapana farbą, bo wpadłam na pomysł, żeby uczyć się na niej decoupagu. Zniechęcona pierwszą nieudana próbą schowałam ją, żeby nie patrzeć jak ją zapaskudziłam:)


Walizka jest papierowa, więc nie przeżyłaby kolejnej grubej warstwy farby. Pistolet do malowania podłączony do kompresora maluje cieniutko i bardzo dokładnie, więc przy ostatnim jesiennym malowaniu krzeseł M pomalował walizkę.






A ja zabrałam się za resztę. W ruch poszło nitro, stary obrus i bawełniana koronka od teściowej.






Modelka dzielnie pozowała, łóżko testowała, obwąchała i... zasnęła w czasie sesji:)


  

Nowe legowisko powędrowało do sypialni i jest legowiskiem nocnym. W dzień Fifi śpi byle gdzie, byle z Luckiem:)


Powyższe zdjęcie dedykuję Wszystkim moim Czytelnikom z pozdrowieniami Walentynkowymi, ale szczególnie chcę dziś pozdrowić Corinne i Miechowiaczkę:)



dzielę się tym postem TUTAJ

czwartek, 2 lutego 2012

Zabawy, wyróżnienia i moje przemyślenia:)

Krążą po blogach rozmaite zabawy i wyróżnienia. W jednych trzeba tworzyć listy ulubionych seriali, kosmetyków itp, w drugich trzeba odpowiedzieć na pytania o sobie, a następnie wyróżniać kolejne blogi. Wiem oczywiście, że dzięki temu poznajemy się lepiej, odkrywamy nowe blogi, ale przychodzi też taki moment, kiedy trochę na siłę szukamy bloga, który jeszcze nie ma danego wyróżnienia lub takiego, który jeszcze nie bawił się w daną zabawę. Inną rzeczą jest fakt, że nie wszystkie osoby prowadzące bloga maja lekkie pióro i piszą ciekawie, więc dla nich myślę może być męczarnią opisywanie ulubionych filmów, a dla czytelników czytanie też nie będzie wielce interesujące. Nie znaczy to wcale, że to nie są ciekawe blogi. Ależ są! Często kipią od pomysłów dekoratorskich, kulinarnych albo po prostu cieszą nasze oczy świetnymi fotografiami. Poza tym, przyznaję, jak widzę post, w temacie którego jest jakaś tego typu zabawa, to raczej czytam w drugiej kolejności albo pomijam i czytam kiedyś tam, przy okazji. 
     Przepraszam , przepraszam, kajam się i przepraszam, ale taka prawda... 
Zdecydowanie wolę czytać i oglądać posty pisane od siebie, a nie na zamówienie. To z Waszych postów pisanych od serca poznaję Was, Wasze domy, Wasze pomysły, Wasze przemyślenia.... To z takich fragmentów składam sobie osobę, którą znam tylko wirtualnie. Są takie osoby, do których zaglądam regularnie, ale zupełnie nie obchodzi mnie czy używają mascary Avonu czy Lancome'a. Co innego, jeśli pragną się tym podzielić i jest to dla nich ważne. Kiedy czytam wpis Meli o odkryciu kosmetyków Pupy, to pasuje mi to do niej i do osobowości, którą tworzy w internecie. Tak samo kiedy czytam o uzależnieniu Zołzy z Pegeeru od  serialu meksykańsko-hiszpańsko-brazylijskiego "Lusesita" (i boki przy tym zrywam) to też wiem, co chce mi przekazać.
Zamiast wyróżnień wolę komentarze. Zamiast wyróżniać inne blogi, wolę napisać po prostu, w poście, że coś lub ktoś mnie zafascynował i dołączyć linka. Tak samo z obserwatorami. Bardzo cieszy mnie, kiedy widzę, że dołączył do mnie Ktoś nowy i sama dołączam się do innych. Dla mnie wyróżnieniem jest też fakt, kiedy widzę swój blog w Waszych listach blogów na stronie. To mi sprawia radość, bo to oznacza dla mnie, że nie piszę w próżnię, tylko, że piszę dla Was. I to sprawia mi ogromna przyjemność.
Pozdrawiam Was Kochani Podczytywacze, Obserwatorzy, Komentatorzy.... i Inni, którzy jeszcze się nie ujawnili, ale mam nadzieję, że wkrótce to zrobią:)))

A jako, że Karnawał trwa zachęcam do szaleństw, zabaw, przebieranek i z przesłaniem "Peace for all" żegnam się w hippisowskim nastroju:))



wtorek, 24 stycznia 2012

Dumna i Blada...:)

Nie chwaliłam się, bo jakoś okazji nie było, że robię krzesła. A tak! Wymyśliłam sobie zajęcie na nieco przydługi i nieco przynudny okres macierzyństwa. I tak pomiędzy przewijaniem jednej kupy, zmianą pieluchy na pupie drugiej, robię sobie krzesełka. I tu już widzę oburzoną minę mego M: "jak to to robisz?????" , "sama???" Muszę więc oddać sprawiedliwość i rzec: "robimy":) A sprawa ma się tak, że ja wymyśliłam pracę, a mój M odwala czarną robotę:) Zaczęło się od tego, że zakupiłam w necie 25 krzeseł, co to już nikt ich nie chciał, a mnie wpadły w oko: takie stylizowane ludwiczki niby XVI. Dostrzegłam w nich potencjał, choć nie były to moje ukochane medaliony (takie z owalnymi oparciami, wiecie jakie?). Przyjechały do mnie i stały jakiś czas, a ja im się przyglądałam.



Jak to zwykle bywa największym problemem okazał się wybór materiałów. Niestety w kraju naszym pięknym materiałów o wzornictwie innym niż esy floresy na burym tle, jak na lekarstwo. Szukałam, szukałam, w końcu znalazłam na początku KILKA(!!) w miarę ciekawych. Pomysł był taki, żeby obicie było nowoczesne, jakieś zdjęcia, może grafika i do tego stelaż krzesła taki lekko stylizowany. Na pierwszy ogień zrobiłam trzy wzory.


 

I wystawiłam... wiadomo gdzie:) Muszę przyznać, że nie spodziewałam się, że od razu zostanę milionerką i producentem krzeseł na wielką skalę, ale liczyłam, że te parę groszy dorzucę do budżetu domowego. I o dziwo okazało się, że krzesełka się podobają i od czasu do czasu udawało mi się sprzedać. Za każdym razem cieszyłam się jak dziecko i drżałam czy aby na pewno spodobają się Kupującemu. Były to moje pierwsze prace, więc rozumiecie tremę...
Aż tu, razu pewnego, czyli ze dwa dni temu dzwoni psiapsiółka i krzyczy: "słuchaj, słuchaj, widzę Twoje krzesła!!!! W gazecie!!!" Od razu wysłała mi mms'a i rzeczywiście oczom moim ukazały się moje krzesełka, które sprzedałam jakiś czas temu. Oczywiście M natychmiast dostał zadanie bojowe, zdobycia styczniowego wydania "Czterech Kątów". Zdobył! A ja już szybciutko fotografuję je dla Was i CHWALĘ SIĘ!






Niestety nie mam ich teraz wystawionych, bo nie mogę malować ich zimą:( Maluję pistoletem do malowania podłączonym do kompresora i robię to na dworze. Nie mam garażu (jeszcze, mam nadzieję), ani innego pomieszczenia, w którym mogłabym oddawać się szaleństwu bielenia wszystkiego na prawo i lewo! Raz jedno zamówienie robiłam w domu.... Noooo..... sprzątanie po tym, to nie na moje nerwy! Farba w postaci białego pyłu była wszędzie, WSZĘDZIE!!! Nawet pod łóżkiem w zamkniętej szczelnie sypialni. Krótko mówiąc, za żadne skarby, nie zrobię ich zimą. Co nie zmienia faktu, że aktualnie chodzę dumna i blada:)

                               Wasza Dumna i Blada Bella Od Bliźniaków:))


czwartek, 19 stycznia 2012

Wielkie wydarzenie!!! Bliźniaki skończyły 1 rok!!!!

Wczoraj świętowaliśmy:), hucznie i wesoło, w gronie najbliższej rodziny pierwszy rok Jasia i Stasia! Aż nie chcę mi się wierzyć, że to już, całe 12 miesięcy, są z nami. Mężczyźni mego życia:). Tyle mamy już za sobą, i łez, i radości, jak to w życiu:). Patrząc w ich roześmiane buźki, wiem, że było warto! I popłakać, i się pomęczyć, i powyć czasem do księżyca... Były chwile straszne i chwile wesołe, chwile wzruszające i chwile frustracji. Kompletny galimatias. I pewnie jeszcze przede mną miliony nowych przeżyć, których na razie nawet nie próbuję sobie wyobrazić...
Jest taki zwyczaj, że na roczek daje się dzieciom do wyboru różne przedmioty. Wybór jednej z nich ma podobno przepowiadać przyszłość;), przyszły zawód czy drogę życiową;) Ok, i my daliśmy im do wyboru: książeczkę, długopis, banknot, różaniec i kieliszek:



Odetchnęłam z ulgą, że nie wybrali kieliszka, hihi. Każdy chwycił za długopis, hm... Czy będą pisarzami czy gryzipiórkami? A może będą pisać bloga? Kto wie? Czy pamiętacie może co Wy wybraliście? Opowiadali Wam rodzice? Ja zapomniałam zapytać, ale zaraz wybadam sprawę:) W sumie zabawny zwyczaj, śmiechu było sporo, dzieciaki nie wiedziały o co chodzi, ale skoro wszyscy się cieszyli, to i one były zadowolone:)

Nie zabrakło też przysmaków na stole. Jeden z nich, to fantastyczny tort łososiowo-tuńczykowy. No po prostu palce lizać! Przepis pochodzi od moich sąsiadów: Halinki i Krzysia, którzy słyną z doskonałej kuchni. Mój mąż, nawet twierdzi, że on powinien razem z Krzysztofem prowadzić blog kulinarny:) Na pewno cieszyłby się dużą popularnością, bo trzeba przyznać, że chłopaki radzą sobie w kuchni jak ryby w wodzie. W każdym razie  Michał po szybkiej konsultacji telefonicznej z Krzysztofem wziął się do roboty i naszykował:

chleb tostowy, biały pszenny - 2 opakowania
groszek z marchewką w zalewie - 1słoik
3 łyżki majonezu
tuńczyk w kawałkach w oleju - 3 puszki
kostka masła
łosoś w wędzony w plastrach 200gram

i do dekoracji:
cytryna, pomidorki koktajlowe, ogórek, koperek,kawior, biały serek homogenizowany, naturalny

                                          
              Chleb tostowy okrawamy ze skórki:



Troszkę się Misiek rozszalał i zrobił aż 24 porcje! (każdy taki kwadracik, jak wyżej, później kroimy na dwie części). Następnie robimy 2 masy, którymi będziemy przekładać kanapki:
Pierwsza masa to marchewka z groszkiem wymieszana z trzema łyżkami majonezu.




Druga masa to tuńczyk w oleju zmiksowany z masłem (razem z tym olejem, żeby uzyskać gładką konsystencję). Proponuję jednak, żeby nie wlewać od razu całego oleju, tylko dodawać stopniowo aż uzyskamy taki efekt, o jaki nam chodzi:)


I rozpoczynamy nasz przekładaniec: chleb, groszek z marchewką, 


chleb,

                                                        
         pasta tuńczykowa,

                                                                         
  łosoś

                                                                        
    chleb

                                                         
   przekrawamy na trójkąty

                       
     i każdy trójkącik smarujemy pastą tuńczykową z wierzchu i dookoła
           
                                         
    W tym momencie wkroczyłam ja z dekoracjami:

                                                
                I mamy efekt końcowy!

                                                                
  NIEBO W GĘBIE!!!

Na zakończenie nie mogło zabraknąć też prezentów dla chłopców, którzy jak prawdziwi mężczyźni nie mogli się nacieszyć nowymi gadżetami i z uwagą wysłuchali uwag wujka o zasadach ruchu drogowego:))))




Jednym słowem, bardzo udany wieczór:) I co najważniejsze WYPOCZĘŁAM, bo nikogo nie trzeba było namawiać do zabaw z dzieciakami. Ta więc kochani pojadłam, popiłam, pośmiałam się i nieco zrelaksowałam. Tego mi było trzeba!

Do usłyszenia i dziękuję raz jeszcze za Wasze komentarze i miłe słowa pod ostatnim postem. Muszę przyznać, że zaczynam się czuć w blogowym światku jak w wielkiej wirtualnej rodzinie)))