Kocham wakacje! Nie dlatego, że nie pracuję, bo przecież matka dzieciom pracuje zawsze, ale dlatego, że małżonek mój szanowny jest w domu. Jako przedstawiciel szkolnictwa ma dłuuuugie wakacje, a ja dzięki temu więcej wytchnienia przy bliźniakach. Mogę wtedy uskuteczniać wszystkie swoje pomysły dekoratorsko-wnętrzarskie:)
Ostatnio maluję, bielę, woskuję, shabbychicuję, a także przecieram, szlifuję i oddaję się temu z niekłamaną przyjemnością. Chodzę umazana farbą i jest mi z tym dobrze!
Dziś pod pędzel poszła szafka przedpokojowa, która powstała zimą. Drzwiczki zakupiłam w Castoramie, resztę dorobił zaprzyjaźniony stolarz zgodnie z moim projektem. Wreszcie ukryłam widok, który mnie wkurzał od dawna. Zawsze byłam dumna z siebie, że budując dom jako 27-letnia dziewczyna pomyslałam prawie o wszystkim. Jednak po jakimś czasie wyszło nieco usterek estetycznych i technicznych, których nie udało mi się uniknąć. No cóż... życie...
Jedną z nich było pozostawienie szafki z bezpiecznikami w przedpokoju zamiast np.: w kotłowni. Patrzyłam na nią i patrzyłam, zębiskami zgrzytałam... A już jak mój wzrok padał na cudnej urody gniazdko siłowe i zwoje kabli czekających na domofon, to iskry mi się sypały i dym z nozdrzy buchał. W końcu powiedziałam dość! I oto efekty mojej pracy:
Ale jeśli myślicie, że jestem gotowa pokazać Wam cały przedpokój, to cóż... rozczarujecie się Kochani:DDD. Wciąż jeszcze brakuje mi:
a) szafki pod to piekne lustro w stylu shaby, która ukryje niezliczone ilości obuwia pałętającego się po całym przedpokoju. Tu muszę dodatkowo przyznać się, że ramę do lustra zrobiłam w trakcie prowadzenia bloga, lecz nie wiedzieć czemu jeszcze nie obfotografowałam. I zdjęć "before" nie będzie...
b) efektowniejszego oświetlenia
c) podjęcia decyzji czy bielić ogromne drzwi wejściowe czy nie
d) wieszaków na ubrania, które są już prawie, prawie gotowe
e) i może jeszcze kilku drobiazgów, które wszyscy tak bardzo lubimy gromadzić ku uciesze pająków:)
Nie oznacza to jednak, że powstrzyma mnie to przed pochwaleniem się tym, co już jest. O nie, nie:) I bardzo proszę: jeszcze jedna fotka:
To szafa zdobyczna, na którą złożyli się goście weselni. Przyjechała z Francji, w kawałkach, z zapakowanymi starymi gwoździkami i drewnianymi bolcami do samodzielnego montażu. Niestety nie było instrukcji obrazkowej montażu, jak w znanym szwedzkim sklepie, ale daliśmy radę. I tak oto 100-kilogramowa dama mieszka z nami.
Z drobiazgów na razie tylko dwa ptaki, które znalazłam na targowisku w Kutnie, W zasadzie od dawna szukam dużych drewnianych gęsi. Marzą mi się takie dwie pasące się przy kominku lub przy oknie. Póki co w moje ręce wpada inne ptactwo. To chyba wodne: mewa i kaczka. Kaczuszkę pomalowałam na biało i przetarłam, a mewę tylko pobieliłam rozwodnioną farbą.
Uprzedzając Wasze pytania, od razu pokazuję czym maluję. Na zdjęciu farba biała, ale często dodaję do niej odrobinę magnolii, żeby nadać jej kolor śmietany. Sprawdziła mi się na krzesłach, o których pisałam tutaj. Jest bardzo wytrzymała, nie trzeba kończyć malowania lakierem, doskonale przylega do drewna i metalu. Jest warta swojej ceny, choć do najtańszych nie należy. Jeśli chodzi o narzędzia, to szafkę malowałam płaskim pędzlem i drugim maleńkim pędzelkiem, żeby dotrzeć do zakamarków. Od razu uprzedzam, że malowanie drzwiczek żaluzjowych to zajęcie dla cierpliwych. Nie polecam też bliźniaków wiszących u spodni.
Aha! Jeśli chcę, by widać było strukturę drewna, zawsze dodaję wody do farby. Osiągam wówczas efekt lazury, z widocznymi słojami.
Na koniec fragment dalszego przedpokoju, który jak wszystko u mnie jest PRAWIE gotowy. To, co widać, to przecudne obrazki, które mają w sobie francuski "chic", a które pieczołowicie wyhaftowała dla mnie moja mama.
Na dzisiaj to tyle. Mam nadzieję, że wkrótce kolejne wieści na temat tego, co znowu zmaluję:) Pozdrawiam wszystkich, dziękuję za komentarze. Cieszę się, że jak znikam to pamiętacie i myślicie o mnie. To szalenie mobilizujące. Buziaki!