O mnie

Moje zdjęcie
kontakt: bellaiblizniaki@gmail.com

Google Website Translator Gadget

czwartek, 25 lipca 2013

Opowieści o Aniołach.

Opowieść Pierwsza.
Anutek.
Anutek to znana Wam blogowa Królowa Matka. Nigdy się nie widziałyśmy, nie widziałam też nigdy zdjęcia Królowej. Anioły na ogół są tajemnicze...Wirtualnie znamy się ponad rok. Dopatrzyłyśmy się tylu podobieństw między nami, że uznałyśmy iż jesteśmy wirtualnymi siostrami-bliźniaczkami. Pewnie już to pisałam nie raz:) Kiedy pękło mi serce i nie byłam jeszcze gotowa na spotkanie ze znajomymi, przyjaciółmi i rodziną, to do niej skierowałam swoją rozpacz, swój ból i wściekłość. Ona jako pierwsza wysłuchiwała, a właściwie odczytywała moje rozpaczliwe maile. Ona jako jedna z pierwszych zorganizowała podpisywanie petycji, którą zamieściłam na blogu i szukała sposobu jak mi pomóc. I pomogła, bardzo! Nie tylko otoczyła mnie swoimi anielskimi skrzydłami, ale wysłała do mnie kolejnego Anioła:)
Opowieść Druga.
Kinga.
Kinga jest archeologiem, nie prowadzi bloga i nie zna mojego bloga. Zna za to Anutka:) Jak to z Aniołami bywa nie wiem nawet jak Kinga wygląda, słyszałam za to, że jak to Anioł, jest piękna, dobra i niezwykła:) W przypadku Anioła wcale mnie to nie dziwi:) Tego posta piszę z mieszkania Kingi w Warszawie. Co ja tu robię? No cóż.... mieszkam po prostu wraz z Jasiem i Stasiem. Dostałam klucze do tego mieszkania wraz z instrukcją jak mam załatwić darmowy turnus rehabilitacyjny dla Jasia w Centrum Zdrowia Dziecka. Załatwiłam i jestem w Warszawie, klucze czekały na mnie u pana stróża. Pani Archeolog jest na wykopach:) Przyznam się Wam w skrytości, że pierwsze co zrobiłam po wejściu do mieszkania Kingi to szybki przegląd ścian i półek w poszukiwaniu zdjęcia Anioła. Kto by nie chciał zobaczyć Anioła? Znalazłam tylko przypięty nad biurkiem wydruk z czarno-białej drukarki przedstawiający dziewczynę w czapce na głowie i wielkich ciemnych okularach:))) Nie poznałabym jej nawet gdyby stanęła tuż obok:))) Dodam tylko, że mieszkanie Kingi jest 50 metrów od wejścia do szpitala.
Opowieść Trzecia.
Beata.
Beata nie jest moją przyjaciółką, nawet nie jest bliską koleżanką. Ot znamy się, ja przyjaźnię się z Jej Mamą, spotykamy się czasem na imprezach rodzinnych. Powiedziałam tylko kilka słów: Jasiek chory, trzeba podpisać petycję, pomożesz? Ona nawet nie chciała gadać ze mną za długo, bo głos jej drżał. Na drugi dzień rozesłała maile w banku, w którym pracuje. Tego dnia pod petycją aż zrobiło się gorąco:))) Ludzie z Multibanku ostro ruszyli do akcji, prawie 400 osób podpisało petycję! Niektórzy zadeklarowali dodatkową pomoc, że mają znajomych w Klinice Chorób Mięśni itp.
Opowieść Czwarta.
Kasia.
O tym, że Kasia jest Aniołem to ja wiedziałam od samego początku. Z wyglądu wcale Anioła nie przypomina - seksowna brunetka o diabelskich oczach i figurze wzbudzającej u mężczyzn myśli na pewno nie anielskie, choć w zasadzie może i właśnie anielskie;)  Kiedy Ją poznałam, aplikowała o pracę u mnie. Mój znajomy, który był świadkiem naszego spotkania zawołał po Jej wyjściu: "Ale tego Anioła to musisz zatrudnić!" Zatrudniłam:) Zaprzyjaźniłyśmy się na śmierć i życie, a myślałam, że to możliwe tylko wśród nastolatek:))) Kasia ostatnio zrobiła przyjęcie urodzinowe, a jednocześnie pożegnalne z Dubajem, w którym mieszka. Wraca na jakiś czas do Polski. Zapraszając gości zapowiedziała, że nie chce żadnych kwiatów, prezentów, czekoladek, wina, nic z tych rzeczy. Każdy z gości został zobowiązany do przyniesienia kwoty równoważnej z przynajmniej jedną godziną rehabilitacji dla Jaśka. Dzięki temu, że goście Kasi najwyraźniej też z Aniołów, jedziemy z Jasiem we wrześniu na dwa tygodnie do Gdańska do najlepszej rehabilitantki w Polsce, która będzie nas prowadziła i pomagała zmagać się z Potworem. Kasia jest Matką Chrzestną Mojego Chorego Gałgana.
Opowieść Piąta.
Małgosia.
Nie zaskoczę Was jak powiem, że Małgosia jak i pozostałe Anioły jest piękna, dobra i niezwykła:) Znamy się ze studiów, właściwie wówczas była to tylko powierzchowna znajomość. Spotkałyśmy się ponownie po 20 latach i Małgośka weszła w moje życie jak burza:) Energia, niezłomność, wiara w cuda to wszystko co wniosła w moje życie. Ona nie pozwala mi mieć czarnych myśli, nawet jak spróbuję powiedzieć coś smutnego, to zagada mnie na śmierć tym swoim słodkim głosikiem, którym z szybkością petardy wypowiada same optymistyczne rzeczy. Pomaga mi tłumaczyć artykuły naukowe o Potworze i po prostu jest tuż obok. Sama przeszła w życiu nie jedno, ale dzięki temu ma taka siłę, którą góry można przenosić.
Wokół mnie zawirowało, zrobiło się jakoś jaśniej, widzę, że Aniołów przybywa z każda chwilą:) Z taką Armią to na pewno pokonamy Potwora!!!
Nie wspomniałam dzisiaj o wszystkich Aniołach i Aniołkach, o koleżankach bloggerkach, które mnie wspierają, choć nie znamy się przecież w realnym życiu, o rodzinie, przyjaciołach, znajomych... Myślę, że nie raz jeszcze Wam napiszę o ich anielskiej mocy, którą mnie obdarzają. Dzisiaj tylko chcę powiedzieć jedno: anioły są wśród nas i niech nikt w to nie wątpi:)

wtorek, 2 lipca 2013

"Ta ostatnia niedziela...

dzisiaj się rozstaniemy, dzisiaj się rozejdziemy.... Ta ostatnia niedziela, moje sny wymarzone,
szczęście tak upragnione, skończyło się...."
 
Pamiętacie tę piosenkę? Zarówno tekst, jak i melodia są takie nostalgiczne... śpiewał ją Mieczysław Fogg, a wersję rosyjską można usłyszeć w filmie Nikity Michałkowa "Spaleni Słońcem" I dziś parę słów o tym, nagrodzonym Oscarem filmie. Zobaczymy tam sielankową wieś, urzekającą swoim wizerunkiem, rodzinę pędzącą banalnie szczęśliwe, proste życie, które wypełniają codzienne drobiazgi: ktoś pije herbatę z samowara, ktoś pędzi na koniu przez pola, ktoś biega po łące, mąż kocha się z żoną na strychu, ktoś tańczy.. Ot zwykłe życie. Jak do tego dodamy letnią atmosferę rosyjskiego popołudnia, słońce i światło to już na pewno poczujecie ten niezwykły klimat. Jednak tę sielankę zakłóci coś, wydarzenie, które na zawsze zmieni to bajkowe życie. Film jest piękny, ale smutny. Komizmowi, romantycznym sceneriom towarzyszy tragizm, dramat czai się tuż, tuż. "To już ostatnia niedziela..."
 
Dzisiaj podziwiając najnowsze wydanie Green Canoe Style i patrząc na sesję z mojego domu ogarnął mnie taki nieco  nostalgiczny nastrój. Pamiętam tę niedzielę, kiedy przyjechała Asia. Czekałam na nią z niecierpliwością, przecież jak wiadomo, taka sesja jest marzeniem wielu z nas. Był cudowny, letni dzień, praca nad zdjęciami przebiegała sprawnie, było dużo śmiechu, odkrywania się nawzajem, poznawania, rozmów. Fantastyczny, sielankowy dzień. Dziękuję Ci Asiu, to była naprawdę wielka przyjemność, gościć Cię u nas:)
 
Kiedy słońce powoli chyliło się ku zachodowi, musieliśmy przyspieszyć prace nad sesją. Mój mąż przygotował doskonały obiad.... Były gruszki z serem pleśniowym i boczkiem podlane sosem z malin, był egzotyczny kurczak "butter chicken", sałatka tabouleh, było pysznie i wesoło. Jedliśmy w pośpiechu nie zaprzestając gadać i śmiać się. Jednak ja musiałam szybciej wstać od stołu niż pozostali. Musiałam spakować walizkę dla siebie i Jaśka, ponieważ znajoma lekarka załatwiła nam przyjęcie w Szpitalu Matki Polki w Łodzi. Trzeba było przebadać Jasia i wykluczyć jakąś straszną chorobę, której nazwy nawet wtedy nie pamiętałam.... Wiem tylko, że chwilę rozmawiałam o tym z Asią i stwierdziłyśmy obie, że lekarze to zawsze na wyrost coś palną i potem człowiek musi się niepotrzebnie martwić.
 
Niedziela powoli się kończyła, Asia została sama w naszym domu, żeby dokończyć pracę, a ja, Michał i Jasiek pojechaliśmy do tego szpitala. Nawet nie wiedzieliśmy, że Asia właśnie uchwyciła na zdjęciach naszą ostatnią niedzielę. Niedzielę beztroską, niedzielę cudownie słoneczną, niedzielę, której nie zakłócał jeszcze cień Potwora. Naszą ostatnią sielankową niedzielę i nasze bajkowe, banalnie szczęśliwe i proste życie, które już nigdy nie będzie takie samo... Tej niedzieli nasze życie miało się zmienić na zawsze...
 
Zapraszam Was do obejrzenia zdjęć i może posłuchajcie też piosenki Miecia Fogga, a w wolnej chwili obejrzyjcie stary, dobry film Michałkowa....
 
 

Serdecznie pozdrawiam!