O mnie

Moje zdjęcie
kontakt: bellaiblizniaki@gmail.com

Google Website Translator Gadget

piątek, 30 grudnia 2011

Nowy Rok tuż, tuż, tuż...


Już za chwileczkę , już za momencik.... Wkraczamy w Nowy Rok... 
Jaki będzie, co przyniesie...? 
Wchodzę w niego pełna nadziei, że będzie jeszcze lepszy, że spełnią się kolejne marzenia, że zrealizuje nowe plany, że pokonam stare lęki, że stanę się lepsza, mądrzejsza, bardziej wyrozumiała. Jak zawsze robię listę postanowień, które pewnie w części zrealizuję, a o niektórych pewnie zapomnę w wirze obowiązków. Ale teraz jeszcze wierzę, że dokonam wszystkiego, co postanowię. To taki miły moment, planowania, postanawiania, wiary w zmiany, jakie ma przynieść ten Nowy Rok. To także moment podsumowań, spojrzenia w przeszłość i wyciągania wniosków.


Rok, który minął był dla mnie wyjątkowy. Pojawiły się w moim życiu upragnione dzieci, to całkiem nowe doświadczenie, piękne,  niezmiernie trudne i cały czas mnie zadziwiające:) Ich pojawienie całkiem mnie odmieniło, zmusiło do zamknięcia przeszłości, przyznaję, dość burzliwej. Skupienie się na nowym życiu wcale nie było, i nadal nie jest, dla mnie łatwe. Uczę się nowego życia, uczę się spokoju, uczę się funkcjonowania w nowej rodzinie.


Pojawienie się dzieci to początek tworzenia Domu. Domu, który ma dla nich być gniazdem, ostoją, miejscem, do którego będą wracać. Chcę zapewnić im spokój, ciepło, miłość. Dom ma dać im pewność przynależenia do miejsca, w którym zawsze na nich będzie ktoś czekał, do którego zawsze będą mogli wrócić bez względu  na to, jak potoczy się ich życie i gdzie ich rzuci los.


Tworzenie Domu, to także zmiana mojej osobowości. Już nie "biznesłoman" pędząca za karierą, już nie skupiona tylko na sobie i na własnych przyjemnościach Pani. Teraz Matka i Żona. Czasami zagubiona w nowej roli, czasami popełniająca błędy, czasami płacząca do poduszki, bo znów coś nie wyszło, bo nie dałam rady, bo zatęskniłam za innym życiem.
Czy to znaczy, że zrezygnowałam z siebie? Nie, bynajmniej...:) Przewartościowałam, zmieniłam punkt widzenia, wyciągnęłam wnioski z przeszłości i chcę by Nowy Rok umocnił mnie w przekonaniu, że podjęłam właściwe decyzje, że podążam we właściwym kierunku.  I tego sobie życzę!
A Wam? Wam życzę odnajdywania siebie w każdej czynności, w każdym kawałku uszytej poduszki, w każdym kawałku upieczonego ciasta. Bądźmy sobą i cieszmy się z tego, jakich wyborów dokonaliśmy i odnajdujmy szczęście na każdym kroku i w każdej małej, ulotnej chwili. I dawajmy je innym, uśmiechajmy się częściej i mówmy do siebie jak najwięcej miłych słów:)
Szczęśliwego Nowego Roku, Kochani!!



wtorek, 20 grudnia 2011

Kule szyszule, wygrane candy i do Świąt już coraz bliżej....:))

Kiedy zaczęłam czytać pierwsze blogi (i wpadłam, jak śliwka w kompot), najpierw ogarnęło mnie niesamowite zdziwienie, jak strasznie dużo mamy zdolnych babek wokół siebie. Dziewczyny robią takie rzeczy, że po prostu szczena opada. Pomyślałam wówczas, że zazdroszczę... talentów wszelakich, energii, pasji, jaką wkładacie w najprostsze czynności. Cały ten blogowy babski światek wydał mi szalenie wciągający, interesujący i dopadła mnie chęć przynależenia. Człowiek jednak jest zwierzęciem stadnym (poza wyjątkami, ale nie o nich dzisiaj) i lubi przynależeć. Poza tym blogi to kopalnia pomysłów, tyle rzeczy można zrobić w domu inspirując się Waszymi pracami. Moją pierwszą fascynacją były kule szyszule, które zobaczyłam w Green Canoe. Nie dosyć, że piękne, to jeszcze łatwe, a na dodatek można je ozdobić, jak tylko się zamarzy. Po prostu musiałam je zrobić:). Czasu, jak wiecie mam jak na lekarstwo, więc moja wersja jest mini. Dodam, że nawet szyszek nie nazbierałam, tylko dostałam od zaprzyjaźnionej sąsiadki, której naopowiadałam o tym, co to ja z tych szyszek nie narobię...:)) A kiedy sąsiadka pytała czy już są efekty, a ja wciąż nic i nic, to w końcu bidula przytachała samodzielnie torbiszcze pełne szyszek i skończyły się wymówki, trzeba było brać się do roboty:)



Jak już wpadł  w moje ręce pistolet do klejenia i szyszki, to kleiłam i kleiłam, szalenie wciągające zajęcie, mówię Wam.  Po kulach, kolej przyszła na choinki, do kompletu.



Po oklejeniu, zawieszeniu, krytycznej ocenie, stwierdziłam, że jedną przerobię na drzewko i zostanie podarowana naszej kochanej Janeczce, bez której pewnie wciąż bym tylko gadała o tych szyszkach i gadała:)


Drzewko jest zdecydowanie moim faworytem, najbardziej mi się podoba, mam nadzieję, że spodoba się  też Janeczce. Już wiem, że w przyszłym roku Święta będą w kolorach pomarańczy i złota. Może pokuszę się wtedy o zrobienie wersji giga ze światełkami, kto wie?

A na koniec chciałabym pochwalić się moja wygraną w candy u Izy z blogu Zza uchylonych drzwi. Popatrzcie, jaka pięknotka trafiła do mnie, wprost pod choinkę:




Dziekuję Izo, torba jest piękna, niesłychanie starannie uszyta i duuuuża, czego się zupełnie nie spodziewałam. Dokładnie taka, jak lubię i z kieszonką w środku! Doskonale wpisała się u mnie w klimat zimowo-świąteczny. Poza tym, to mój pierwszy prezent, zarówno blogowy, jak i gwiazdkowy. Czuję teraz już wyraźnie, że to zaraz, za chwileczkę, Święta... Pierwsze Święta moich Rozbójników, pierwsze Święta moje tu, na blogu... Jeszcze tylko choinkę trzeba ubrać i ....świętujmy kochani i cieszmy się bliskością naszych rodzin, ciepełkiem domu i przegnajmy wszystkie smutne myśli, jeśli takowe nam się gdzieś zalęgły.... (mnie trochę tak, ale przeganiam, przeganiam...) Pa, pa:)

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Dekoracje błyskawiczne:)

Czasu mało, idą Święta... A ja w polu z dekoracjami, sprzątaniem i ogólnie z przygotowaniami świątecznymi. Ale nic to, jak wiadomo potrzeba jest matką wynalazku. Natchniona przez moją imienniczkę Izę - Bubisę z blogu: Moje życie na wsi, która słusznie zauważyła, że młode stażem blogerki mogą pokazać swoje zeszłoroczne dekoracje z czystym sumieniem, bo w zeszłym roku jeszcze nas na tym wirtualnym świecie nie było, zrobiłam szybki przegląd tego co już mam. Ha! Okazało się, że najwięcej u mnie czerwieni, zresztą, jak widzę, u pozostałych blogowych koleżanek także:)) Fantastycznie, pomyślałam, będzie u mnie zgodnie z trendem:) Ale żeby nie było, że nic nie zrobiłam, rzuciłam się na jeszcze głębsze poszukiwania czerwoności. W tym celu rozbebeszyłam prawie cały dom, więc już wiem, że zaraz czeka mnie wielkie sprzątanie, ale póki co pokazuję co znalazłam. Dwie fantastyczne rzeczy, które udekorują mój cały dom i to w błyskawicznym tempie. I bez wychodzenia z domu!!!

Absolutny numer 1: tasiemka w krateczkę:


Chyba nawet nie muszę Wam mówić, ile cudów można z niej wyczarować. U mnie na pierwszy ogień poszły żyrandole, które dostały urocze świąteczne sukieneczki:)




Nie wiem czy się przyznawać, ale nawet nie zeszyłam tychże sukieneczek, tylko raz, raz szpileczkami poprzypinałam. Czas roboczy niecałe 15 minut!! Mój wzrok padł następnie na tablicę kuchenną i ciach kolejne 20 cm tasiemki poszło w ruch:)


Jeszcze mam zamiar użyć jej do innych dekoracji, ale póki co czas, czas, czas mnie goni... 

A przede mną najbardziej czasochłonny projekt, czyli girlanda. Czas roboczy wykonania ok 1h:) , jak dzieci juz śpią, a Ty człowieku masz jeszcze odrobinę sił. Przepis? Bardzo proszę: wytnij co się da i nanizaj na nitkę (najlepiej czerwoną:)). Ja znalazłam starą girlandę z kwiatków, które, choć ładne, nigdzie mi nie pasowały wcześniej i teraz nagle OLŚNIENIE!! Pociacham ją, dorzucę trochę tektury z jakiegoś pudła, kokardki ze skrawków wstążek po kwiatach i kawałek bawełnianej koronki:









Przed kominkiem zrobiło się już całkiem świątecznie. Ogień trzaska, ciepełko, dekoracje, a że podłoga trochę brudna, to kto by się tym przejmował. Psy na pewno nie. Są absolutnie zachwycone. Zabrakło tylko Luli, mojej najstarszej 17-letniej kundzi, ale ona zawsze chadza swoimi ścieżkami i jak to dama niechętnie integruje się z innymi.


Reszta moich świątecznych pomysłów musi zaczekać, na kolejną wolna chwilkę. A teraz już zmykam, bo dzieciaki dają o sobie znać coraz głośniej. Buziaki dla wszystkich przemiłych blogowych babeczek:) oraz  znajomych i przyjaciół, którzy od czasu do czasu wpadają do mnie poczytać:) Pa!

czwartek, 24 listopada 2011

Wielka wygrana i odsłona gabinetu:)

Pisałam ostatnio o lenistwie, braku czasu, tysiącu rzeczach na głowie... i tak naprawdę to ten klimat nie chce mnie jeszcze opuścić. Być może to lekka deprecha, a może jesień, a może po prostu wielkie zmęczenie... Nie wiem... Patrzę dookoła i widzę niekończące się sterty prania, nieustający remont i ... moje pięty (są w opłakanym stanie, bo ciągle łażę na boso). Marzy mi się jakaś odrobina luksusu. Ach... posiedzieć w jakimś spa,   zapomnieć o na chwilę o dzieciach (nie oburzajcie się wszystkie matki-polki, proszę..!), zapomnieć o psach, bałaganie, zanurzyć się w pianach, balsamach i innych takich cudeńkach. I nie mówcie, że któraś z Was by pogardziła:) Póki co jednak ani czas ani finanse mi na to nie pozwalają, wielki smutek:((
Ale żeby nie męczyć ani Was, ani siebie smutami, napiszę o dziś o WIELKIEJ WYGRANEJ (no może takiej nie bardzo wielkiej, ale dla mnie to było COŚ). Czy wygrałyście kiedyś cokolwiek? Czy znacie to uczucie na początku niedowierzania, a potem radochy takiej, że aż się chce skakać do góry? Zauważcie, że nawet jak wygrywamy drobiazgi tak zupełnie przypadkiem, to uczucie zawsze jest bardzo podobne:) No, chyba, że to milion w totka... to wtedy sama nie wiem czy moje biedne pozawałowe serce by to przetrzymało, hihi
Jak już pisałam, żyję w nieustającym remoncie: wykańczamy dom, lub jak kto woli, dom wykańcza nas. Teraz już jest bliżej niż dalej, ale i tak jeszcze czeka nas sporo potu, krwi i łez. Był taki moment w moim życiu, że z powodu huraganu życiowego wprowadziłam się do budowanego przeze mnie domu w chwili, kiedy nie nadawał się jeszcze do zamieszkania, ale ja twarda raczej jestem (mimo postury mikrej), zacisnęłam zęby i dałam radę. I wówczas los się do mnie uśmiechnął. Pojechałam do Ikei zakupić jakieś rzeczy pierwszej potrzeby i zaproponowano mi kartę kredytową. Kasy już nie miałam prawie wcale, więc pomyślałam, że jak dają, to borę, może się przyda??  I rzeczywiście przydała się, wypłaciłam z niej szybciej, niż myślałam. Dosłownie tydzień później, dzwoni ktoś do mnie i z prędkością karabinu maszynowego mówi,  i mówi, i mówi, i ja nic nie rozumiem. Kiedy w końcu udało mi się przerwać (a ciężko było, uwierzcie) okazało się, że dla posiadaczy tejże karty jest loteria i raz w miesiącu ktoś wygrywa 7000 zł na zakupy w Ikei, i w ty miesiącu to jestem ja. Wow! Cieszyłam się jak dziecko... Fantastyczne uczucie! I choć nie jestem fanką, to z radością pojechałam szastać kasiorą:)) I jak już się wyszastałam do ostatniego grosika i paki przyjechały, to musiały odstać ze dwa lata chyba, bo nie miałam jeszcze gdzie tych mebli ustawiać. Tak naprawdę dopiero niedawno wszystko trafiło na miejsce i... przedstawiam Wam dziś gabinecik, bibliotekę i pokój, z którego piszę bloga, czyli trzy w jednym:). Oto część mojej wielkiej wygranej:








Oczywiście dla mnie to dopiero baza:) Teraz jeszcze muszę odpowiednio zagracić to śliczniusie i nowiusie wnętrze, bo, co zrobić, lubię jak z kątów wyłazi trochę wspomnień, trochę tfuurrczości własnej, trochę pamiątek. Wtedy wiem, że jestem w domu, a nie w sklepie. Już kilka przedmiotów przełamuje ten ikeowski szablon, ale będzie więcej. Niech mi tylko bliźniaki dadzą rozwinąć skrzydła... Na razie jednak chłopaki rozwijają własne:)





Pozdrawiam wszystkich, witam nowych i życzę Wam Wielkich Wygranych zarówno tych finansowych, jak i życiowych, które czasem bywają zdecydowanie ważniejsze:)
Bella Od Bliźniaków

czwartek, 17 listopada 2011

Dążenie do ideału...;)

Zniknęłam na trzy tygodnie... długo... A miało być tak pięknie, że ja matka polka z bliźniakami, domem na głowie, studiami podyplomowymi, które właśnie zaczęłam(!!), czterema psami jeszcze dekoruję, urządzam, robię zdjęcia i piszę bloga... No po prostu cud miód, nie kobieta. Taaa... to teoria, ideał, do którego już nie dążę..., bo: jest 13.30, a ja nie umyłam jeszcze zębów, mam na sobie plamę z kaszki na golfie, plamy z papki dyniowej na spodniach i włos nie czesany już ze dwa dni. Przestało mi to nawet przeszkadzać, gdyż nie oglądałam się w lustrze dobry tydzień, co nie ukrywam ma swoje dobre strony (nowych zmarszczek ani siwych włosów nie mam szans dostrzec). Poza tym ostatni czas to był niezły sport ekstremalny: ja chora, zaraziłam chłopaków, Stasiek ząbkuje, Michał w pracy od rana do wieczora, i jeszcze na dodatek prawie uciachałam sobie palca trzykrotnie wcześniej zaostrzonym nożem, nie, nie nożem, tasakiem!!! I moje psy, które dostały jakiejś przedzimowej nadaktywności i ja nic innego nie robię tylko:


I tak oto cudnie czas mi upływa. Aha! I jeszcze po nocach czytam Wasze blogi i wzdycham: ta zrobiła nowe poduszki, ta nowe serduszka, a jeszcze inna wymyśliła nowe dekoracje na święta (już???). I wtedy wszystkie moje niedoskonałości widzę jak na dłoni, a moja główna cecha - lenistwo (odważmy się nazwać rzecz po imieniu) migoczę mi na czerwono przed oczami jak jakiś neon z klubu "go go"...

Obiecałam, że zdjęcia przodków zawisną w godziwym miejscu i co? Wstyd mnie ogarnął, że nic nie zrobiłam... A to ramki nie takie, a to farby zabrakło, a to palec boli... W końcu uwiłam jaki taki, lichawy wianek i w kwiecie suszone wstawiłam przodków (z całym dla nich szacunkiem, oczywiście), niech zaczekają na lepsze czasy i miejsce nieco bardziej stabilne:) Grunt, że z pudła wyszli i ujrzeli światło dzienne.







Dzisiaj chyba za bardzo się nie rozpiszę, bo chłopaki śpią, a ja wykorzystam czas i spróbuję się nieco ogarnąć - kąpiel mi dobrze zrobi... Na koniec chciałam się z Wami jeszcze podzielić widoczkiem na mój ogród sprzed 3 tygodni i z dzisiejszego poranka. 






Hortensje były fotografowane dawniej niż trzy tygodnie temu:



To może oznaczać tylko jedno: ZIMA IDZIE...

piątek, 28 października 2011

Wspomnienie o Babci Cecylii...

   Babcia Cecylia, Celina, Cenia, Ceniutka... To była osobowość! Kobieta o urodzie nieszablonowej, trudnej i o nieprzeciętnym charakterze. Na zdjęciach pojawia się zawsze z dumnie uniesioną głową, w nowym kapeluszu, w nowych rękawiczkach i ZAWSZE z bajecznie przystojnym narzeczonym.



   Uczyła się francuskiego, greki, łaciny, uwielbiała czytać i owijać sobie wokół małego paluszka mężczyzn;) A oni za nią przepadali... Potrafiła umówić się z kilkoma jednocześnie, a potem przyjść na randkę z ojcem pod rękę i zapytać go: "Tatusiu, czy któryś Ci się podoba?" A ojciec niezmiennie odpowiadał: "Kochanie, Ciebie stać na jeszcze lepszych". Po tym stwierdzeniu Ceniutka odwracała się na pięcie, szła z ojcem do cukierni i zostawiała na lodzie oniemiałych zalotników:)). Moja Babcia....
   A jak była młodsza to jednego zalotnika powiesiła za szelki na płocie, szelma!
   A na maturze? Skończyła pisać jako pierwsza, wybiegła z sali, wspięła się na drzewo i wrzucała ściągi przez okno i nie przyłapali jej:)
   A i jeszcze kiedyś wlazła na wóz drabiniasty, który zatrzymał się przed jej kamienicą i zaśpiewała dla wszystkich sąsiadów "Ramonę". To było widowisko....

                                           

   Te i inne opowieści pamiętam z najdrobniejszymi szczegółami. Pod koniec Jej życia pamiętałam je nawet lepiej niż Ona sama. Kładłam się koło Niej wieczorami i prosiłam: "Babciu opowiedz jeszcze o tym, jak.... I jeszcze o tym.... A pamiętasz tę historię...?...." Mogłam słuchać godzinami i nigdy nie byłam znudzona, a czasem Ją poprawiałam: "Nie, nie, on powiedział co innego..."
   Babcia Celinka.... Jakie szczęście, że Ją miałam, że Ją poznałam... To ona uczyła mnie, jak żyć, to Ona kształtowała moją osobowość (m.in. znosząc mi tomy książek z bibliotek, do których należała), to Ona znała moje wszystkie tajemnice...
   Nie ma Jej już 19 lat, a ja wciąż czuję Jej obecność, Jej bliskość i ostry wzrok, kiedy zrobię coś nie tak. Nikt, tak jak Ona nie umiał mnie przywołać do porządku i skarcić (bo ja krnąbrna raczej jestem:)) I chociaż wiele razy się kłóciłyśmy, ja trzaskałam drzwiami, Ona krzyczała, to kochałyśmy się jak tylko dwie bratnie dusze mogą się kochać. I mimo, że nie mówiłyśmy sobie tego, to jestem pewna, że Ona to wiedziała równie dobrze, jak i ja:)
   Babciu... Ja nie potrzebuję 1 listopada, żeby o Tobie pamiętać, ja o Tobie pamiętam każdego dnia! Nie lubię cmentarzy, nie lubię tłumu ludzi wokół siebie, a światełko świecy zapalam co wieczór i w jego blasku migoczą wszystkie wspomnienia o ludziach, którzy byli mi drodzy i którzy odeszli już... I to jest dla mnie najważniejsze: to miejsce w sercu z szufladką przeszłości, którą mogę otworzyć w każdej chwili i przywołać na wyciągnięcie ręki wszystko, co już minęło... Kiedyś będę te historie i zapewne nowe, własne, opowiadała moim dzieciom, a one swoim... Tak to już jest, że zostaje z nas tyle, ile jest w sercach innych...
                                                             
   Dziś tak nostalgicznie:) Wyciągnęłam stare zdjęcia i czas najwyższy, żeby wreszcie znalazły miejsce na ścianie, a nie, żeby leżały w pudełku. Sobotę i niedzielę poświęcę na przygotowanie mojemu rodzinnemu foto-archiwum nowego lokum. A w przyszłym tygodniu zdam fotorelację:)
  
   

środa, 19 października 2011

Guziki-Rozbójniki czyli wyjaśnienie tytułu bloga:)

  Skoro się napisało "Bella i Bliźniaki", to teraz trzeba się z tego tłumaczyć:). Otóż, Moje Kochane, od 9 miesięcy jestem szczęśliwą mamą dwóch super facetów: Jasia i Stasia. Zawładnęli oni moją rzeczywistością, moim światem, moim czasem i moim życiem, nie da się tego ukryć. Moja droga do macierzyństwa była trudna, długa i wyboista. Były chwile, że traciłam nadzieję, były i takie, że pojawiało się światełko w tunelu. Nie ukrywam, że gdyby nie cud nowoczesnej medycyny, to zapewne dziś byłabym sfrustrowana, nieszczęśliwa i bezdzietna. Na szczęście nie byłam sama, cały czas był ze mną mój mąż, wspierał, ocierał łzy i otaczał opieką.


   18 stycznia cud się urzeczywistnił. Jeden Cud - Jaś (z prawej) ważył 2060 i miał 49cm, a drugi Cud - Staś (z lewej): 2600 i 51cm. I zaczęła się jazda bez trzymanki....  trudno to nawet opisać:)). Jedno dziecko zazwyczaj przewraca nasz świat do góry nogami, a dwójka?? Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że będzie tak ciężko. Sama techniczna obsługa tej dwójki zajmowała mi tyle czasu, że niemal nie spałam. Oczywiście wpadałam co rusz w lekką  paranoję, że jestem wyrodną matką, bo oczywiście naczytałam się wcześniej miliona książek co i jak powinna robić młoda mama i wychodziło na to, że wszystko robię nie tak :)). Najdłużej ryczałam nad książką o rozumieniu płaczu niemowląt. Ja nie rozumiałam!! Wyłam ze 3 dni razem z moimi dziećmi. W końcu książki poszły w kosz, a ja zaczęłam słuchać siebie i swojego instynktu. Teraz mogę spokojnie o sobie powiedzieć, że jestem Wielka, hihi. Ogarniam swój nowy świat i czerpię z niego coraz więcej takiej prawdziwe frajdy. 

 

   Same zatem rozumiecie, że tak absorbujące Dwa Cudy zasługują na tytuł bloga:) Zwłaszcza, że świat ich mamy prawie całkowicie jest im teraz poświęcony. Nie mam już tyle czasu na różne robótki domowe, wiele przyjemności poszło w odstawkę, ale nie poddaję się:) Założyłam bloga, urządzam ciągle mój dom, próbuję swoich sił w nowych wyzwaniach dekoratorskich (Wasze blogi są tak inspirujące...!!!). Muszę tylko trochę bardziej się organizować, co wcale  nie jest moją mocną stroną.
   Cały czas urządzam też chłopakom pokój. Nie jest jeszcze gotowy i nie zasługuje na sesję zdjęciową, ale pokażę Wam, jak przerobiłam żyrandol żeby go nieco bardzie spasować z kolorystyką pokoju. Kupiłam różowy. Dlaczego? Dobre pytanie! Kiedy malowaliśmy z mężem pokój byłam w 12 tygodniu ciąży i miałam robione usg, podczas którego Pani Doktor (kochana zresztą) zapewniła Nas, że zostaniemy szczęśliwymi rodzicami dziewczynek. Wybraliśmy imiona: Pola i Maja i.... kolor pokoju.



   Różowy żyrandol pasował świetnie:) Kilka tygodni później, rewolucja! Dwóch chłopaków pojawiło się na zdjęciach usg. Tym razem nawet laik by się nie pomylił:)) Wszystko, co trzeba, widać było jak na dłoni:)) 
   No cóż... fioletowy pokoik dla chłopców, hmm.... Minę miałam nietęgą...Mój M jak zwykle pospieszył z pomocą. Stwierdził, że Unia Europejska już od dawna mówi o tym, że nie należy podporządkowywać kolorów płciom. Jest równouprawnienie i coraz częściej produkuje się zabawki różowe dla chłopców i niebieskie dla dziewczynek i to norma, więc i my nie bądźmy zaściankowi. Uznaliśmy, że do fioletu świetnie nam się spasuje wiklina, beż, brąz, zieleń, biel i pokoik będzie piękny! Przyznaje, że na samą myśl o przemalowaniu pokoju oboje dostawaliśmy gęsiej skórki.
   I na pierwszy ogień poszedł żyrandol. Oderwałam różowe wstążeczki, różowe woreczki i miś w różową krateczkę poszedł precz. Do balonu wsadziłam dwóch podróżników (bo jakże tak w pojedynkę...? balonem...?) Uszyłam jutowe woreczki, wygrzebałam jakieś niepotrzebne guziczki, kokardki, nakleiłam, bo nie miałam czasu przyszywać i gotowe.




   Ostatnio też przyjaciółka zakupiła mi bandę miśków i tym uroczym obrazkiem Was dziś żegnam, bo Moje Cudy już nie śpią. Byli dzisiaj super, dali mi ze dwie godziny luzu:))


P.S.: Mamy bliźniaków, koniecznie się odezwijcie:))