O mnie

Moje zdjęcie
kontakt: bellaiblizniaki@gmail.com

Google Website Translator Gadget

czwartek, 24 listopada 2011

Wielka wygrana i odsłona gabinetu:)

Pisałam ostatnio o lenistwie, braku czasu, tysiącu rzeczach na głowie... i tak naprawdę to ten klimat nie chce mnie jeszcze opuścić. Być może to lekka deprecha, a może jesień, a może po prostu wielkie zmęczenie... Nie wiem... Patrzę dookoła i widzę niekończące się sterty prania, nieustający remont i ... moje pięty (są w opłakanym stanie, bo ciągle łażę na boso). Marzy mi się jakaś odrobina luksusu. Ach... posiedzieć w jakimś spa,   zapomnieć o na chwilę o dzieciach (nie oburzajcie się wszystkie matki-polki, proszę..!), zapomnieć o psach, bałaganie, zanurzyć się w pianach, balsamach i innych takich cudeńkach. I nie mówcie, że któraś z Was by pogardziła:) Póki co jednak ani czas ani finanse mi na to nie pozwalają, wielki smutek:((
Ale żeby nie męczyć ani Was, ani siebie smutami, napiszę o dziś o WIELKIEJ WYGRANEJ (no może takiej nie bardzo wielkiej, ale dla mnie to było COŚ). Czy wygrałyście kiedyś cokolwiek? Czy znacie to uczucie na początku niedowierzania, a potem radochy takiej, że aż się chce skakać do góry? Zauważcie, że nawet jak wygrywamy drobiazgi tak zupełnie przypadkiem, to uczucie zawsze jest bardzo podobne:) No, chyba, że to milion w totka... to wtedy sama nie wiem czy moje biedne pozawałowe serce by to przetrzymało, hihi
Jak już pisałam, żyję w nieustającym remoncie: wykańczamy dom, lub jak kto woli, dom wykańcza nas. Teraz już jest bliżej niż dalej, ale i tak jeszcze czeka nas sporo potu, krwi i łez. Był taki moment w moim życiu, że z powodu huraganu życiowego wprowadziłam się do budowanego przeze mnie domu w chwili, kiedy nie nadawał się jeszcze do zamieszkania, ale ja twarda raczej jestem (mimo postury mikrej), zacisnęłam zęby i dałam radę. I wówczas los się do mnie uśmiechnął. Pojechałam do Ikei zakupić jakieś rzeczy pierwszej potrzeby i zaproponowano mi kartę kredytową. Kasy już nie miałam prawie wcale, więc pomyślałam, że jak dają, to borę, może się przyda??  I rzeczywiście przydała się, wypłaciłam z niej szybciej, niż myślałam. Dosłownie tydzień później, dzwoni ktoś do mnie i z prędkością karabinu maszynowego mówi,  i mówi, i mówi, i ja nic nie rozumiem. Kiedy w końcu udało mi się przerwać (a ciężko było, uwierzcie) okazało się, że dla posiadaczy tejże karty jest loteria i raz w miesiącu ktoś wygrywa 7000 zł na zakupy w Ikei, i w ty miesiącu to jestem ja. Wow! Cieszyłam się jak dziecko... Fantastyczne uczucie! I choć nie jestem fanką, to z radością pojechałam szastać kasiorą:)) I jak już się wyszastałam do ostatniego grosika i paki przyjechały, to musiały odstać ze dwa lata chyba, bo nie miałam jeszcze gdzie tych mebli ustawiać. Tak naprawdę dopiero niedawno wszystko trafiło na miejsce i... przedstawiam Wam dziś gabinecik, bibliotekę i pokój, z którego piszę bloga, czyli trzy w jednym:). Oto część mojej wielkiej wygranej:








Oczywiście dla mnie to dopiero baza:) Teraz jeszcze muszę odpowiednio zagracić to śliczniusie i nowiusie wnętrze, bo, co zrobić, lubię jak z kątów wyłazi trochę wspomnień, trochę tfuurrczości własnej, trochę pamiątek. Wtedy wiem, że jestem w domu, a nie w sklepie. Już kilka przedmiotów przełamuje ten ikeowski szablon, ale będzie więcej. Niech mi tylko bliźniaki dadzą rozwinąć skrzydła... Na razie jednak chłopaki rozwijają własne:)





Pozdrawiam wszystkich, witam nowych i życzę Wam Wielkich Wygranych zarówno tych finansowych, jak i życiowych, które czasem bywają zdecydowanie ważniejsze:)
Bella Od Bliźniaków

czwartek, 17 listopada 2011

Dążenie do ideału...;)

Zniknęłam na trzy tygodnie... długo... A miało być tak pięknie, że ja matka polka z bliźniakami, domem na głowie, studiami podyplomowymi, które właśnie zaczęłam(!!), czterema psami jeszcze dekoruję, urządzam, robię zdjęcia i piszę bloga... No po prostu cud miód, nie kobieta. Taaa... to teoria, ideał, do którego już nie dążę..., bo: jest 13.30, a ja nie umyłam jeszcze zębów, mam na sobie plamę z kaszki na golfie, plamy z papki dyniowej na spodniach i włos nie czesany już ze dwa dni. Przestało mi to nawet przeszkadzać, gdyż nie oglądałam się w lustrze dobry tydzień, co nie ukrywam ma swoje dobre strony (nowych zmarszczek ani siwych włosów nie mam szans dostrzec). Poza tym ostatni czas to był niezły sport ekstremalny: ja chora, zaraziłam chłopaków, Stasiek ząbkuje, Michał w pracy od rana do wieczora, i jeszcze na dodatek prawie uciachałam sobie palca trzykrotnie wcześniej zaostrzonym nożem, nie, nie nożem, tasakiem!!! I moje psy, które dostały jakiejś przedzimowej nadaktywności i ja nic innego nie robię tylko:


I tak oto cudnie czas mi upływa. Aha! I jeszcze po nocach czytam Wasze blogi i wzdycham: ta zrobiła nowe poduszki, ta nowe serduszka, a jeszcze inna wymyśliła nowe dekoracje na święta (już???). I wtedy wszystkie moje niedoskonałości widzę jak na dłoni, a moja główna cecha - lenistwo (odważmy się nazwać rzecz po imieniu) migoczę mi na czerwono przed oczami jak jakiś neon z klubu "go go"...

Obiecałam, że zdjęcia przodków zawisną w godziwym miejscu i co? Wstyd mnie ogarnął, że nic nie zrobiłam... A to ramki nie takie, a to farby zabrakło, a to palec boli... W końcu uwiłam jaki taki, lichawy wianek i w kwiecie suszone wstawiłam przodków (z całym dla nich szacunkiem, oczywiście), niech zaczekają na lepsze czasy i miejsce nieco bardziej stabilne:) Grunt, że z pudła wyszli i ujrzeli światło dzienne.







Dzisiaj chyba za bardzo się nie rozpiszę, bo chłopaki śpią, a ja wykorzystam czas i spróbuję się nieco ogarnąć - kąpiel mi dobrze zrobi... Na koniec chciałam się z Wami jeszcze podzielić widoczkiem na mój ogród sprzed 3 tygodni i z dzisiejszego poranka. 






Hortensje były fotografowane dawniej niż trzy tygodnie temu:



To może oznaczać tylko jedno: ZIMA IDZIE...